Lech Kaczyński ma przed sobą ogromną szansę, by na serio zaistnieć w polityce światowej. Nie podpisując traktatu lizbońskiego, może zatrzymać proces powstawania europejskiego superpaństwa. Jeśli podpisze, to tym samym stanie jedynie w szeregu kilkudziesięciu innych unijnych dygnitarzy, którzy postanowili zlikwidować suwerenność swych państw i de facto oddać władzę.
Istnieje wiele argumentów przemawiających za tym, by prezydent Lech Kaczyński nie podpisał traktatu. Pierwszy wynika z samego konstytucyjnego usytuowania funkcji prezydenta RP.
Strażnik suwerenności
Otóż zgodnie z punktem 2 artykułu 126 polskiej konstytucji: „Prezydent Rzeczypospolitej czuwa nad
przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium”. Tymczasem niewątpliwym faktem jest to, że wraz z ratyfikacją traktatu, suwerenność Rzeczypospolitej Polskiej zostanie mocno ograniczona. W tej sytuacji niepodpisanie dokumentu jest niejako urzędowym obowiązkiem głowy polskiego państwa. Niestety, oprócz niesławy za podpisanie nic prezydentowi nie grozi, bo odpowiedzialność prezydenta przed Trybunałem Stanu, nawet za czyny kryminalne, osłonięta jest tak znacznymi, że w praktyce niemożliwymi do osiągnięcia większościami członków Zgromadzenia Narodowego. Ciekawe zresztą, czy takie większości wprowadzono celowo?
Gubernator
Innym argumentem, bardziej osobistym, jest fakt, że po ratyfikacji dokumentu Lech Kaczyński z pozycji prezydenta przejdzie na pozycję szefa samorządu prowincji. Unia wg porządku lizbońskiego będzie miała bowiem prezydenta, który stanie się pierwszą, w dużym stopniu niezależną od państw członków, głową tej struktury. Prezydent Kaczyński zostanie w dodatku mocno ograniczony w innej swojej prerogatywie – prowadzeniu polityki zagranicznej. Zajmował się nią bowiem będzie unijny minister spraw zagranicznych. W wyniku utworzenia tego stanowiska mają w założeniu szybko poznikać z przestrzeni politycznej narodowe polityki zagraniczne, by dać miejsce tej jednej, unijnej.
Docelowo wspólna ma być też sieć przedstawicielstw dyplomatycznych i zrozumiałe jest, że polski prezydent na ich obsadę będzie miał tylko szczątkowy wpływ. Podpisując traktat lizboński, prezydent Kaczyński stanie się z własnej woli kimś w rodzaju amerykańskiego gubernatora stanowego.
Sojusznik Moskwy
Kolejnym argumentem przeciwko podpisywaniu traktatu jest podejrzana radość, jaka z okazji wyników irlandzkiego referendum zapanowała w Moskwie. – Wyniki referendum w Irlandii w sprawie przyjęcia traktatu z Lizbony dadzą dodatkowy impuls rozwojowi partnerstwa strategicznego Rosja-Unia Europejska – powiedział rzecznik prasowy rosyjskiego MSZ, Andriej Niestierenko. Rosjanie wiedzą doskonale, że w przypadku osłabienia suwerenności państw Europy Środkowej będą mogli bez dotychczasowych problemów porozumieć się z francusko-niemieckim ośrodkiem europejskiej władzy.
Wszystkie polskie koncepcje polityczne, „jagiellońskie” czy jakiekolwiek inne, w momencie przesunięcia ośrodka władzy nad polskimi ziemiami w oczywisty sposób tracą sens.
Prezydencie, zapisz się w historii
Wreszcie na koniec argument już zupełnie osobisty. Jeśli nawet racje w sprawie traktatu lizbońskiego dzielą się mniej więcej po równo (choć osobiście nie mam wątpliwości, że tak nie jest), to tylko niepodpisanie dokumentu będzie aktem władczym, pokazującym siłę polskiego prezydenta. Podpisanie go będzie aktem konformizmu. Nazwiska prezydenta Kaczyńskiego historia nie może zapamiętać jako sygnatariusza tego aktu, bo to tylko kolejny etap w likwidowaniu suwerenności Polski, a w dodatku tych sygnatariuszy jest bardzo wielu. Natomiast zablokowanie „Lizbony” z całą pewnością zapamiętane by zostało na długo jako osobisty, odważny akt sprzeciwu, wreszcie przejaw siły politycznej.
Prezydencie, nie podpisuj!
Przed kilkunastoma dnia w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Rafała Ziemkiewicza, który ogłosił coś w rodzaju „końca historii Polski”, argumentując, że w obecnej sytuacji nie mamy wyjścia – musimy się poddać albo Rosji, albo Unii. I z dwojga złego, pamiętając o niemieckim podtekście Unii, powinniśmy wybrać ją właśnie i jej się poddać. Wydaje mi się, że takie podejście do sprawy nie opisuje rzeczywistości, a w dodatku jest aktem kapitulacji przed na razie zbierającym się dopiero do działania wrogiem.
Wrogiem, który być może wcale zresztą tych sił nie zbierze. Myślę więc, że prezydent Polski w obecnej sytuacji powinien dbać o Polskę właśnie, a nie o Unię Europejską – i z troski o polskie państwo traktat powinien odrzucić.
Tomasz Sommer
tekst za: http://nczas.com/wazne/prezydencie-nie-podpisuj/
- Zaloguj się lub Zarejestruj by móc dodać komentarz