Skip to main content

Jak Niemcy ostatecznie rozwiązywali kwestię polską w KL Stutthof?

portret użytkownika Jacek Łukasik

Już od 2 września 1939 r. na Mierzei Wiślanej (36 km od Gdańska) Niemcy, walcząc o przestrzeń życiową, uruchomili jeden z najcięższych obozów II wojny światowej. Istniał najdłużej – aż do 9 maja 1945 r. Z nazwy koncentracyjny, tak naprawdę – śmierci.

Więźniów niemieccy narodowi socjaliści (tak, socjaliści – J.Ł.) uśmiercali pracą, potwornymi warunkami żywnościowo-sanitarnymi i cyklonem B. Stutthof powstał w celu „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej” na terenie Pomorza Gdańskiego. Potem podobnego ludobójstwa dokonywano wobec Żydów.

Do KL Stutthof trafił ojciec redaktora Tadeusza Płużańskiego. We wspomnieniach „Z otchłani” pisał, że został numerem 10525. Po dodatkowych batach za inteligenckie pochodzenie była karna kompania – 16 więźniów ciągnęło wielki, folwarczny wóz wyładowany drewnem. Kto upadł, tego dobijano. Przeżył też wielogodzinny apel po ucieczce dwóch więźniów, podczas którego cały obóz stał na mrozie. Za kradzież grochu oprawcy chcieli go utopić w korycie. Od śmierci uratował go ksiądz Sylwester Niewiadomy, przeor oo. bernardynów w Warszawie.

Po czterech latach 10525 spotkał na Lagerstrasse (ulicy obozowej) komendanta Stutthofu. Ten spojrzał na numer więźnia i zdumiony spytał: „Und du lebst noch?” (Ty jeszcze żyjesz?). Ojciec Tadeusza Płużańskiego cudem uniknął Holocaustu na Polakach. Tylko czy takie sceny mogliśmy oglądać w niemieckim serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”?
Polskie dzieci, matki, ojcowie ginęły w niemieckich obozach. Z ogólnej liczby ok. 120 tys. więźniów Stutthofu nie przeżyła połowa. Wśród ofiar byli katoliccy księża, bo brunatni socjaliści (jeszcze raz podkreślę określenie „socjaliści – J. Ł.), podobnie jak czerwoni, chcieli zabić człowieka, ale też Boga. Nieprzypadkowo prezydent RP Andrzej Duda podkreśla niemieckie barbarzyństwo i zbrodnie. A za to musimy się domagać odszkodowań.

Pan Płużański - senior, świeżo upieczony maturzysta Liceum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie, na wojnę poszedł jako ochotnik 77. Pułku Piechoty. „Pozwólcie mu spokojnie umrzeć, są tu inni, którzy mają szansę” - zawyrokował lekarz po bitwie z Niemcami (nie nazistami – kolejna rzecz warta podkreślenia, co celowo podkreśliłem samym tytułem artykułu) o Janów Lubelski. 29 września 1939 r. Ojciec Tadeusza Płużańskiego został ciężko ranny, uratowała go siostra Czerwonego Krzyża Janina Gociewicz.

Po wyleczeniu (do końca życia nosił w sobie kilkanaście odłamków niemieckiej – nie nazistowskiej kuli), przez niemal rok działał w podziemiu – przed Tajną Armią Polską mjr Jana Włodarkiewicza i rtm Witolda Pileckiego była Polska Ludowa Akcja Niepodległościowa. Jego kolegów Niemcy – nie naziści - rozstrzelali w Palmirach.

Wkrótce spotkał go kolejny cios. Jego ojciec, Wacław Płużański, dziadek Tadeusza, nauczyciel, został zakatowany na Pawiaku 16 maja 1940 r. za zorganizowanie dla młodzieży obchodów rocznicy Konstytucji 3 maja. Kilka miesięcy później jego ojciec też trafił na Pawiak, z przerwami na „wizyty” w katowni gestapo w Alei Szucha. Dopiero po wojnie dowiedział się, że starszy o rok brat Włodek za działalność antyniemiecką został rozstrzelany 9 listopada 1943 r. w publicznej egzekucji przy ul. Grójeckiej 47/51 w Warszawie. Jego matka, a babcia Tadeusza, Leokadia walczyła jako sanitariuszka w Powstaniu Warszawskim. Cudem przeżyła.

Wobec jego ojca „wymiar sprawiedliwości” Herrenvolku – narodu panów okazał się „łaskawy” - zamiast natychmiastowej śmierci pod ścianą skazał go na powolne konanie w kacecie. Wracamy zatem do Stutthofu. Najpierw mu pomogli, potem on, z narażeniem życia, pomagał innym. Emilia Bugajska, żołnierz Armii Krajowej, do Stutthofu przywieziona po kapitulacji Powstania Warszawskiego wspominała: - Warunki koszmarne, kilkadziesiąt zgonów dziennie. Tadeusz, pracując w esesmańskiej kuchni dostarczał nam dodatkowe porcje żywności.

Tadeusz Płużański - senior nigdy nie zgodził się z tezą Tadeusza Borowskiego, autora „U nas, w Auschwitz” o powszechnym upodleniu w ekstremalnych warunkach. W obozie rodziły się - co podkreślał - największe przyjaźnie.

9 maja 1945 r. był wolny. We wspomnieniach „Z otchłani” napisał: „Najpierw przyjechało na rowerach dwóch czerwonoarmistów, wzięli do niewoli pozostałą załogę obozu. Po jakimś czasie podjechał gazikiem starszy stopniem oficer. Spytał się, kim jesteśmy i powiedział: <>. Chcieliśmy dalej walczyć z Niemcami, wstąpić do Wojska Polskiego, ale już w Elblągu przywitały nas hasła: <<Śmierć bandytom z AK>>, <>. Wszędzie węszyło NKWD. Więźniów zamykano w myśl zasady - przeżyłeś, to znaczy współpracowałeś z Niemcami”. Jeden z absurdów komunizmu!

„Wyzwolenie” Stutthofu przez Sowietów niestety nie oznaczało wyzwolenia kraju. Dla Tadeusza Płużańskiego, pozostała druga konspiracja u boku rotmistrza Witolda Pileckiego, czego konsekwencją było ubeckie więzienie, tortury na Rakowieckiej i kara śmierci zamieniona, po 73 dniach oczekiwania, przez mordercę Bieruta na dożywocie. Młody chłopak, który na wojnę z Niemcami poszedł jako 19 latek, przeżył w sumie 14 lat niemieckich i komunistycznych katowni.
(Na podstawie artykułu Tadeusza Płużańskiego na portalu prawy.pl)

Jacek Łukasik

12 września 2024

5
Ocena: 5 (2 głosów)
Twoja ocena: Brak

Historia KL Stutthof

portret użytkownika Admin

Opcje wyświetlania odpowiedzi

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zapisz ustawienia" by wprowadzić zmiany.